18 stycznia 2021 r. zgodnie z uchwałą Sejmiku Województwa Warmińsko-Mazurskiego z dn. 26 maja 2020 r. odbędą się pierwsze obchody Dnia Pamięci Ofiar Obu Totalitaryzmów na Warmii i Mazurach. Apel dotyczy corocznego czczenia pamięci Ofiar tragedii spowodowanych przez oba totalitaryzmy, do jakich doszło w regionie, w szczególności w latach 1939-1956. Jest to hołd złożony dziesiątkom tysięcy niewinnych osób, w większości cywilnym i bezbronnym, mieszkańcom tej ziemi, jeńcom wojennym, którzy w naszym regionie stali się ofiarami obu totalitaryzmów. Tu zostali zamordowani i trwale okaleczeni fizycznie i psychiczne. Wszystkim im jesteśmy winni pamięć, a także jesteśmy zobowiązani do odkrywania i upowszechniania wiedzy o tamtych wydarzeniach.
Z tej okazji Biblioteka Publiczna Gminy Rychliki proponuje działanie on-line. Zapraszamy do lektury historii ludzi, którzy przetrwali to piekło, bądź pamiętają historię swoich dziadków, rodziców lub krewnych, ofiar obu totalitaryzmów.
Artykuł powstał w oparciu o tekst gazety „Przyjaciółka”. Dotyczy losów matki Pani Wiesławy Szczotka z Jelonek - Pani Antoniny Gajdzis. Wszystkie informacje i cytaty pochodzą z pisma „Przyjaciółka”. Do jej redakcji zgłosił się Pan Józef, który spisywał historię swojej rodziny.
Szczęśliwe zakończenie1
Małym, aczkolwiek swoim światem Pani Antoniny była nieduża wieś na Polesiu – Stare Mikołajewo. Mieszkało tam nie więcej niż 17 rodzin. Szkoła, do której uczęszczała była oddalona o 7 km. Chodziła tam na piechotę, a naukę zakończyła po 5 klasie. Później jej edukacja odbywała się w domu. Tata, nie mając pieniędzy, płacił zbożem za lekcje. Było to skromne i spokojne życie. W polu, podczas żniw pracowali wszyscy, oprócz dzieci, które pilnowały w tym czasie swojego młodszego rodzeństwa. Po pracy następowała zabawa, urządzona przez młodzież.
- Ale i do tej wioski w końcu dotarła wojna - pisze Anna Grzelczak z gazety „Przyjaciółka” - Pełną życia, siedemnastoletnią Antosię w 1942 roku niemieccy okupanci skierowali na przymusowe roboty. Kilka dni podróżowała bydlęcymi wagonami, nim dotarła do Lublina. Tam zmęczona, głodna i brudna stanęła przed specjalną komisją. Obcięto jej włosy, kazano rozebrać się do naga i stanąć wśród równie nagich mężczyzn i kobiet. Po ciągnących się w nieskończoność godzinach oddano im „zdezynfekowane” ubrania i skierowano dalej. Antosia trafiła do firmy budowlanej w Gdyni, potem do sklepu, a na koniec do lagru przy fabryce w Elblągu. Pracowała po dwanaście godzin dziennie, nie dojadając, sypiając na twardych pryczach w zbitym z desek baraku. Zarabiała grosze, za które nie mogła kupić sobie nawet chleba – czytamy w gazecie.
Pani Antonina w spisanych i przytoczonych tam wspomnieniach opowiada: - Bo w razie rewizji za choćby okruszynę mogłam trafić do Oświęcimia. Nie da się opisać słowami tego, co tam przeżyłam. Wciąż chodziłam głodna. Jeśli tylko mogłam, szłam do lasu zbierać jagody, a potem krążyłam po domach w okolicy, próbując je sprzedać i mieć na chleb. A kiedy nie było nic, wybierałam ze śmietników spleśniałe owoce i warzywa.
Tęskniła za swoim małym światem i rodziną. Wysyłała listy w miarę możliwości. - W ciągu trzech lat dostałam z domu tylko trzy odpowiedzi. Reszta ginęła po drodze, ale ja tego nie wiedziałam. Bałam się więc straszliwie, że coś złego stało się mojej mamie, tacie, siostrom – wspomina. Marzyła o wtuleniu się w ramiona mamy.
W czasie wojny śmierć czyhała na każdym rogu, Pani Antonina otarła się o nią kilka razy: - Po raz pierwszy, gdy tuż pod koniec wojny niemieccy żołnierze wypędzili wszystkich z lagru na drogę do Gdańska i kazali ustawić się czwórkami – czytamy. – Antosia widząc to, zrozumiała, że idą na śmierć. Wykorzystała zamieszanie i uciekła z kolumny, którą popędzano nad morze. Miała szczęście, bo tam skrępowanych ludzi wsadzono na barki, wypchnięto w morze i zatopiono. Ona sama, nie widząc, co ze sobą począć, wróciła do lagru. Wraz z grupą innych uciekinierów czekała na wyzwolenie i przymierała głodem.
- Drugi raz Antosia uniknęła śmierci, gdy razem z kilkoma dziewczynami postanowiła pójść do pustoszejącego już miasta i poszukać jedzenia – pisze dalej autorka artykułu. – Tam, w jednym z opuszczonych sklepów nakryli je młodzi członkowie Hitlerjugend. Zapewne rozstrzelaliby dziewczyny, gdyby nie interwencja pewnego starego Niemca, który kazał je puścić wolno – czytamy. - Za trzecim razem dopadł ją Rosjanin, kiedy wraz z koleżanką przedzierała się przez „wyzwoloną” Warmię.
- Chciałyśmy się schować w gospodarstwie, ale nie zdążyłyśmy, bo nagle pojawili się czerwonoarmiści – wspomina Pani Antonina. - Wiedziałyśmy, co to oznacza, bo mordowali i gwałcili bez względu na to, czy byłaś Niemką czy Polką. Jeden z nich ruszył w moim kierunku. Zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Wściekły, puścił przez te drzwi serię z karabinu. Miałam szczęście, że przylgnęłam do ściany. Nie przeżyłabym, gdybym stała gdzie indziej.
Potem wyskoczyła przez okno i ukryła się na łące, gdzie przetrwała mroźną noc.
- Był styczeń 1945 roku. Rano Antosia poszła szukać drogi prowadzącej do odległej rodzinnej wioski – czytamy. - Nie wiedziała, że nie należy już ona do Polski.
Radzieccy żołnierze skierowali ją do Świętego Gaju. Zastąpili ich żołnierze polscy, wśród których był Stanisław Gajdzis.
- Nie od razu spodobał się Antosi, bo brała go za lekkoducha i bawidamka. Gdy jednak kolejnej zimy zapadła na tyfus i w święta Bożego Narodzenia leżała sama w pustym szpitalu, on jedyny ją odwiedził. Przyjechał do niej na rowerze, brnąc przez zaspy z malutką choineczką przymocowaną do bagażnika. I tym zdobył serce samotnej dziewczyny, zrozpaczonej, że przyjdzie jej umrzeć z dala od najbliższych – opisuje autorka.
Pani Antonina opowiada: - Ale przeżyłam i wyszłam za Stanisława. Mieliśmy skromny kościelny ślub. Mąż musiał nawet pożyczyć buty, bo nie stać go było na nowe.
Oboje mieszkali później w poniemieckim gospodarstwie, o które razem dbali. Byli biedni, z dala od rodzin i swoich korzeni: - Im dłużej szukali bliskich, tym bardziej z przerażeniem myśleli, że są sami na świecie. Oni i wtedy dwójka ich dzieci – Józek i Wiesia – czytamy. – Antonina każdego dnia tęskniła za rodzicami, ale ukrywała przed dziećmi swój smutek. Tylko mąż wiedział, jak bardzo cierpi.
Znalazł we wspomnianej gazecie ogłoszenie o tym, że mama Pani Antoniny szuka córki.
- Mój tato już nie żył, a mama przez te wszystkie lata szukała mnie przez czerwony krzyż, ale nie mogła mnie znaleźć – mama Pani Antoniny postanowiła napisać do gazety.
Zabrała mamę do siebie, otoczyła ją opieką. Wspólnie przeżyły 30 lat. Mama pomogła jej wychować kolejne dzieci, pomogła też w czasach kolektywizacji. - Była dumna, gdy troje najstarszych wnucząt zaczęło studia i dopingowała dwójkę pozostałych, które wybrały szkoły średnie – czytamy.
- A potem odeszła od nas mając 101 lat – wspomina Pani Antonina. - Pewnie i ja wkrótce do niej dołączę, ale zrobię to ze spokojnym sercem. Bo wychowałam dzieci na dobrych, serdecznych i szczęśliwych ludzi, którzy dzięki ogłoszeniu i waszej gazecie mogli poznać swoje korzenie.
1 Grzelczak A., „’Przyjaciółka’ odmieniła nasze życie”, „Przyjaciółka” 20… nr … s. 26-27